MotoryzacjaTesty

MaD-Max. Test Isuzu D-Max.

U nas, w Europie (miło nadal tak mówić), japońskie samochody poznaliśmy w latach 60-tych XX wieku. Amerykanie pokochali je dekadę później, gdy okazały się najlepszą odpowiedzią na kryzys paliwowy. Tymczasem japońska motoryzacja jest znacznie starsza, niż nam się wydaje.

Trochę historii…

Niektóre japońskie marki niedawno obchodziły stulecie istnienia – jedną ze starszych jest Isuzu, powstała w 1916 roku. I jak większość z nich, zaczęła od montażu samochodów licencyjnych, konkretnie brytyjskiej marki Wolseley. Wkrótce jednak Isuzu wyspecjalizowało się w produkcji autobusów i ciężarówek. Podczas II wojny światowej większość ciężarówek armii cesarskiej to były właśnie Isuzu. Po wojnie firma związała się z General Motors, i poza ciężarówkami, autobusami i silnikami ma na koncie wiele bardzo udanych modeli samochodów osobowych. Wystarczy wymienić Isuzu 117 Coupé, zaprojektowane przez Giugiaro, czy bardzo kiedyś popularny w Polsce model Isuzu Gemini. Lubiana terenówka Opel Frontera to było Isuzu Rodeo/Amigo, a w USA powodzeniem cieszył się futurystycznie wyglądający SUV o nazwie Vehicross.

Dlaczego Pick-Up?

Dzisiaj na polskim rynku można kupić jeden model Isuzu – pick-up D-Max. To już prawie ostatni Mohikanin, bo takich jednotonowych pick-upów niewielu importerów ma w ofercie. Nic dziwnego – ich niegdysiejsza popularność była modą ściśle fiskalną. Rejestrowane jako samochody ciężarowe pozwalały na pełne odliczenie VAT i przedsiębiorcy chętnie je kupowali. A że 99% modeli oferowano z podwójną kabiną pozwalającą przewieźć pięć osób, używano ich jak normalnych samochodów osobowych. Potem przepisy się zmieniły, przedsiębiorcy się dorobili i przesiedli do SUV-ów – tym sposobem pick-upy z ulic niemal całkiem zniknęły. Zresztą nie są to samochody przyjazne w codziennym ruchu i ludzie nie bardzo umieli nimi jeździć: duże, niewygodne w parkowaniu i dość powolne. A że polski businessman jest człowiekiem sukcesu, to jego czas jest cenny. Pick-upem nie da się jechać tak szybko jak SUV-em…

Isuzu D-Max

Taki właśnie jest Isuzu D-Max. Zbudowany klasycznie – rama, sztywny most, resory piórowe z tyłu i dołączany napęd na przód z reduktorem. Nie służy do lansu, tylko do pracy. Oferowany jest z trzema rozmiarami kabin: krótką, dwuosobową, wydłużoną z dodatkowymi siedzonkami (lub przestrzenią bagażową) i z klasyczną podwójną, czterodrzwiową kabiną. Oczywiście, długość skrzyni ładunkowej zmniejsza się wraz ze wzrostem długości kabiny, stąd ci, którzy naprawdę potrzebują samochodu do pracy lub zabudowy, raczej wersji z podwójną kabiną nie wybierają.

To samochód dla kogoś, kto często zjeżdża z asfaltu, albo musi ciągnąć przyczepę. Kto wie, że nigdy nie osiągnie komfortu osobówki, ale na innych zaletach samochodu zależy mu bardziej. W przypadku „double-cab” zdolność do jazdy terenowej i duży uciąg są najważniejsze, bo samym samochodem, mimo ładowności powyżej 1100 kilogramów, za dużo przewieźć się nie da. Skrzynia ładunkowa jest za krótka nawet na motocykl. A z nadbudówką taką, jak w testowym egzemplarzu, skrzynia w ogóle traci swój sens. Wyposażona w dziwne boczki, z podnoszonym wiekiem czyni z „paki” nieużyteczną szufladę, której nie da się zapakować. Wejść nie można, a przesunąć ładunku do końca się nie da. Można tylko usiąść na klapie i zastanawiać się, co projektant tej nadbudówki miał na myśli. Na szczęście do wyboru są różne zabudowy skrzyni, w tym duża typu kombi i zwykła, zwijana roleta, dużo użyteczniejsza.

Żeby było ciekawiej, japońskie Isuzu wyprodukowano w Tajlandii. Ulokowanie fabryki właśnie tam ma swój głęboki sens – pick-upy świetnie sprawdzają się na nienajlepszych azjatyckich drogach i jeździ tam całe mnóstwo. Przydają się także w licznych konfliktach zbrojnych – skrzynia świetnie nadaje się do zamocowania podstawy karabinu maszynowego czy małej wyrzutni rakiet. Zresztą pick-upy lubią tak samo „bad guys” jak „good guys” – amerykańscy SEALs w Afganistanie poruszają się głównie nimi.

Jak to jeździ?

Wrażenia z jazdy samochodem o klasycznej, ramowej konstrukcji są niepowtarzalne. Rozpuszczeni nowoczesnymi, wielowahaczowymi  zawieszeniami, przyjmujemy je z pewnym zdziwieniem. Kierowcy starszej daty, tacy jak ja, po kilku kilometrach mają szeroki uśmiech na twarzy. Młodsi, którzy nie mogą pamiętać, że kiedyś była to norma, mogą mieć problemy. Te samochody inaczej się zachowują i też inaczej trzeba je traktować. W zasadzie o jeździe „dynamicznej”, czyli wciskaniu gazu do oporu należy zapomnieć. Jazda spokojna daje jednak dużo przyjemności – owszem, auto buja i trzęsie, podskakuje na każdej nierówności, ale też pokonuje je absolutnie niewzruszenie.

Isuzu D-Max i tak jest ucywilizowany. Długi skok zawieszenia, przy odpowiednio dobranej prędkości, skutecznie niweluje podskoki. Przykład – w najeżonej progami zwalniającymi „strefie 30” można spokojnie jechać 25 km/h i w ogóle nie zwalniać. Na drodze szutrowej, niekoniecznie równej, przy prędkości 45-50 km/h amplituda drgań jest na tyle mała, że nie odczuwa się szczególnego dyskomfortu. Teoretycznie można nawet pozawijać tyłem, ale uwaga – jest lekki. Można nie wcelować z nadstawieniem.

Natomiast jazda w mieście to inna para kaloszy. D-Max, jak każdy terenowy pick-up, nie czuje się tu najlepiej. Niby można pojechać szybciej, silnik Diesla o mocy 163 KM pozwoliłby na to, ale odradzam. Hamulce nie są tak ostre jak w osobówce, pięciobiegowy automat zmienia przełożenia dość leniwie i do takiego też stylu jazdy zachęca. Może i wolniej, ale Isuzu D-Max na pewno do celu dojedzie. Przyznam się, że najwyższą prędkością, z jaką jechałem D-Maxem było 88 km/h (według wskazań GPS). Zupełnie nie korciło mnie, żeby jechać szybciej.

Parkowanie…

Problem pojawia się przy parkowaniu. Samo manewrowanie nie jest uciążliwe, jest kamera cofania i duże lusterka, ale długość i szerokość samochodu wymagają ostrożności. Innymi słowy, nie wszędzie da się wjechać. Na zwyczajnym osiedlowym parkingu Isuzu D-Max porusza się jak słoń w składzie porcelany. Nie da się też wjechać do każdego podziemnego garażu.

Podsumowanie

Jak już jednak wspomniałem, Isuzu D-Max jest z założenia samochodem niszowym. Jego nabywca przyzwyczajony jest do komfortu w samochodzie, którym jeździ na co dzień, i w D-Maxie nie musi z niego rezygnować. Producent zadbał o wyposażenie: bezkluczykowy dostęp, automatyczna klimatyzacja, skórzana tapicerka itd. Przy założeniu, że nie jest to samochód do pracy, wcale nie taki bezsensowny pomysł. Wydaje się zresztą, że bardzo klasycznie skonstruowane samochody jeszcze długo nie znajdą pełnowartościowych zamienników. Umówmy się: drogie SUV-y rzadko z asfaltu zjeżdżają, a holować przyczepy z końmi lub crossowymi motocyklami po prostu nimi nie wypada. Dlatego na Isuzu D-Maxa i kilku jego kolegów innych marek klienci zawsze się znajdą.

Tekst i zdjęcia: Bartosz Ławski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *