KlasykiMotoryzacja

Mercedes Geländewagen

W dzisiejszych czasach crossoverów SUV-coupé  klasy premium prawdziwych samochodów terenowych zostało już niewiele. Mam na myśli te samochody, które stworzono przede wszystkim do pracy, a nie jako symbol statusu. Jest więc nieśmiertelny Jeep Wrangler, jest japońska trójka: Mitsubishi Pajero, Toyota Land Cruiser i Nissan Patrol. Nie ma już niestety Land Rovera Defendera, w zeszłym roku pogrzebano go po prawie 70 latach produkcji. Ostatnio zaś coraz częściej słychać, że w tym roku umrze kolejna legenda – czyli Mercedes klasy G.

G jak Geländewagen, czyli samochód terenowy po prostu. Niemcy lubią nazywać rzeczy po imieniu. Takiej klasycznej terenówki nigdy w ofercie Mercedesa nie było, a terenowa ciężarówka, czyli Unimog, nie była konstrukcją marki – po prostu na początku lat 50-tych kupiono firmę, która Unimogi produkowała. Do współpracy zaproszono więc Austriaków ze Steyra, który miał akurat w produkcji lekki wojskowy pojazd terenowy Pinzgauer. Steyr (a właściwie Steyr-Daimler-Puch, chociaż tutaj Daimler oznacza austriackiego Daimlera, a nie koncern Daimler-Benz) dysponował nie tylko know-how, ale też mocami przerobowymi w nowiutkiej fabryce w Grazu. Docelowym klientem miała być Bundeswehra, ale że armia niemiecka od lat gustuje w Volkswagenach, ostatecznie zakupiła Iltisy. Nikt z tego powodu w Mercedesie ani w Puchu nie płakał, bo Geländewageny na pniu kupiły armie z Norwegii, Argentyny, a nawet Iranu. Francuzi zaś na bazie G klasy stworzyli Peugeota P 4, którego niektóre jednostki armii francuskiej używają do dzisiaj.

Klasyczna, ramowa konstrukcja od początku umożliwiała oferowanie wielu wersji nadwoziowych, tak więc oprócz podstawowych – krótkiej, trzydrzwiowej i pięciodrzwiowej, o dłuższym rozstawie osi, można było zamówić wersję krótką otwartą, długą zamkniętą jako blaszanego dostawczaka lub podwozie z kabiną do dowolnej zabudowy.

W miarę ewolucji modelu Geländewagen został podzielony na dwie linie, można je nazwać osobową i roboczą. Cywilna miała stały napęd na cztery koła z elektronicznie blokowanymi trzema dyferencjałami, a robocza napęd na tył z dołączanym przednim i mechanicznie blokowanymi dyferencjałami oraz reduktorem. Sprawności w terenie dowiodło też zwycięstwo w Rajdzie Paryż – Dakar w roku 1983, czyli w czasach, kiedy Dakar w nazwie oznaczał też miasto docelowe.

O tym, że prostą roboczą wersję G klasy nadal można kupić dzisiaj już mało kto wie. Od jakiegoś czasu te samochody stały się bardzo luksusowe, bardzo popularne jako symbol statusu w środowiskach, które raczej z fanami off-roadu się nie kojarzą. Większość Geländewagenów  porusza się raczej po eleganckich bulwarach, nie zdziwiłbym się też, gdyby znaczna część ich właścicieli w ogóle nie wiedziała, do czego służą trzy przyciski z ośkami…

A choć nie zarzyna się kury znoszącej złote jajka, Mercedes jakoś chyba tej G klasy nie lubi, bo od kilku lat uparcie twierdzi, że nadchodzi jej koniec. Czyżby ktoś rozsądny dostrzegł, że ten samochód z symbolu niezawodności w terenie zamienił się w symbol nienajlepszego gustu nuworyszów? Niestety nie… dowodem tego są kolejne, coraz bogatsze i absurdalnie kosztowne wersje. Ostatnia, ponoć przewidziana na zakończenie produkcji, czyli (uwaga!) Mercedes-Maybach G 650 Landaulet to już po prostu sen pijanego cukiernika. Z porządnej niegdyś terenówki zrobiono kiczowate marzenie szejka, bo nawet rosyjscy mafiosi nie mają aż tak fatalnego gustu, a w każdym razie preferują czarne „gelendy”. Na szczęście produkcję tego czegoś ograniczono do 99 sztuk. Tylu ekstrawaganckich dyktatorów lub obwieszonych złotem raperów na pewno się znajdzie…

I pomyśleć, że kiedy Land Rover kończył produkcję Defendera, ostatnia seria nawiązywała do pierwszych modeli z lat czterdziestych, a Jeep na 75 urodziny zafundował sobie serię specjalną z motywami z Willysa i białymi gwiazdami na masce… Jeśli prawdą jest, że Mercedes zamierza rzeczywiście, a nie tylko deklaratywnie, uśmiercić Geländewagena, to moim skromnym zdaniem można było to zrobić nie narażając się na niewybredne żarciki. No ale co kto lubi.

Tekst: Bartosz Ławski, zdjęcia serwis prasowy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *