Większy brat. SsangYong Korando – test
Rzadko zdarza się, że kolejne generacje jednego modelu to tak naprawdę zupełnie różne samochody. Tak jest w przypadku SsangYong Korando. Pierwsze Korando konstrukcyjnie oparte było na Jeepie CJ-7, czyli była to prosta, niemal czysto militarna terenówka. Korando drugie też było samochodem terenowym, ale już z zamkniętym dachem i nowoczesnym nadwoziem. W Polsce model ten był zresztą dobrze znany – przez jakiś czas znajdował się w ofercie Daewoo, a pod koniec lat dziewięćdziesiątych nawet go u nas w kraju montowano. Za to trzecie Korando, w produkcji od 2011 roku, było po prostu średniej wielkości SUV-em.
Czwarta generacja pojawiła się dwa lata temu, wywołując spore zainteresowanie. Ale, o czym już wspominałem przy okazji testu Tivoli, kolejni importerzy rezygnowali, dealerzy nie mieli samochodów i odchodzili, w efekcie klienci, którym nowy SsangYong Korando się podobał, poszli do konkurencji.
Korando – większy brat Tivoli
A to, że Korando się spodobało, nie budzi zdziwienia. To niby taki „większy brat” Tivoli, ale sylwetka jest podobna – a do większego samochodu nawet jakby bardziej pasuje. Widać, że SsangYong pracuje nad własnym „językiem stylistycznym” i że wreszcie to jakoś wychodzi. Widać też, że w konstrukcję Korando włożono sporo pieniędzy ostatniego inwestora, czyli hinduskiego koncernu Mahindra (który podobno zdążył się już wycofać).
To naprawdę jest całkowicie nowy samochód, opracowany całkowicie od podstaw, choć, co oczywiste z Tivoli spokrewniony także technicznie. Widać to zresztą wewnątrz – większość elementów jest w obu samochodach identyczna. Ale w SsangYong Korando dostajemy coś więcej. Po pierwsze, całkiem dobrze pomyślany zestaw cyfrowych wskaźników. Wśród jego możliwości jest na przykład przerzucenie obrazu z ekranu centralnego, co może się przydać, jeśli nie używamy nawigacji fabrycznej, tylko tej z telefonu. Jest też elektryczny hamulec postojowy i funkcja Auto Hold.
Trójwymiarowe podświetlenie
Najciekawszy patent kryje się jednak w listwie nad schowkiem i w podobnych listwach w drzwiach. Z daleka wygląda to jak kolejna porcja „piano black”, ale to cwańsze rozwiązanie. Ciemne tworzywo jest przezroczyste, a kryją się pod świetlne paski, w nocy dające wrażenie trójwymiarowości. To, naturalnie, tylko gadżet, ale przyznaję, że wcześniej w żadnym samochodzie się z takim pomysłem nie spotkałem. Reszta jest też prawie taka jak w Tivoli, podobnie ukształtowano bagażnik, a miejsca jest, co nie dziwi, więcej. Śmiało można powiedzieć, że Korando jest dla czterech osób bardzo wygodnym samochodem.
Napęd
Identyczny jest też zespół napędowy. Silnik 1.5 T-Gdi o mocy 163 KM i momencie obrotowym 280 Nm, za to dostępnym już od 1500 obrotów. Można dokupić napęd na cztery koła, oraz wybrać pomiędzy dwiema skrzyniami biegów – manualną sześciobiegową bądź automatyczną o tej samej liczbie przełożeń.
W samochodzie testowym jest automat, który pracuje tak samo jak w Tivoli, czyli raczej ospale. Ale w mieście sprawdza się bardzo dobrze. Jedyna różnica to większe zużycie paliwa (większy i cięższy samochód, to zrozumiałe). Nie ma mowy, żeby zejść poniżej 10 litrów. Ale jeśli ktoś chce oszczędzać paliwo, może wybrać diesla 1.6. W zakupie jest droższy, natomiast, jeśli wierzyć danym producenta, będzie sporo oszczędniejszy.
Nisza w niszy
SsangYong to specyficzna marka, uparcie trzyma się pewnych swoich koncepcji, i pomimo cyklicznych finansowych perturbacji nie chce zatonąć. Mimo to nadal pozostaje „niszą w niszy”, aczkolwiek przyznać trzeba, ze Korando to samochód mocno umiejscowiony w mainstreamie. Trzyma średni poziom innych marek, nie ma natomiast niczego, co mogłoby do zakupu przekonać finansowo.
Samochód testowy, w średniej wersji wyposażeniowej Quartz kosztuje równo 135 tysięcy złotych. Najtańsze benzynowe Korando, bez dodatków i automatu to wydatek 85 tysięcy. Bazowy diesel kosztuje w podstawie aż 100 tysięcy. Nie chcę być złym prorokiem, bo w jakiś sposób podoba mi się upór SsangYonga – wiele marek przy takich problemach już dawno po prostu przeszłoby do historii. Ale, jeśli mam być szczery, przy tak mocnej konkurencji szczególnego powodzenia nie wróżę. Szkoda, bo sądząc po Korando, wreszcie zaczęło im się udawać.
Tekst: Bartosz Ławski, zdjęcia: Paweł Bielak
Nasze pozostałe testy znajdziecie tutaj.
Jeśli podoba Ci się Overdrive i to co robimy, to możesz nas wspierać za pośrednictwem serwisu PATRONITE. Uzyskasz dostęp do dodatkowych materiałów i atrakcji. Dla wspierających fanów przewidujemy między innymi: dostęp do zamkniętej grupy na facebooku, własny blog na naszej stronie, gadżety, możliwość spotkania z naszą redakcją, uczestniczenie w testach. Zapraszamy zatem na nasz profil na PATRONITE.