Sygnał ostrzegawczy. Jaecoo 7 AWD – test
Milion samochodów to dużo. Kiedyś wyprodukowanie tej magicznej liczby zajmowało kilka lat, a jej osiągnięcie było powodem do świętowania. Dzisiaj wyprodukowanie miliona samochodów to żaden sukces. Szczególnie dla Chińczyków – oni miesięcznie produkują ponad dwa razy tyle (2,5 mln we wrześniu 2024), a ciągu całego roku (dane za 2023) przekraczają 30 mln egzemplarzy. Większość z tego to marki krajowe – 62% udziału w rynku. Tych chińskich marek jest zresztą tyle, że chyba nawet sami Chińczycy nie znają wszystkich.
My poznaliśmy dopiero kilka, powoli oswajając się z obecnością chińskiej motoryzacji w Europie. Nic dziwnego, że te nazwy nic nikomu nie mówią. Tym bardziej, że niektóre stworzono ad hoc, z myślą o wypromowaniu nowego produktu eksportowego. Zadanie nie jest łatwe, bo markę trzeba wypromować dosłownie od zera, a zanim klienci zaczną jej ufać, upłynie sporo czasu. Na razie rozpoznawalność chińskich marek jest w Polsce niewielka, choć same samochody budzą duże zainteresowanie. A że w przypadku chińskich koncernów „na biednego nie trafiło”, akcje promocyjne i kampanie reklamowe są coraz częściej zauważalne. To dopiero początek.
Jaecoo i Omoda z koncernu Chery
Teraz klienta trzeba jeszcze przekonać do zakupu. I to klienta, który rok temu nie miał jeszcze pojęcia o istnieniu takich marek jak Jaecoo czy Omoda. Obie należą do koncernu Chery – nie jest może wśród chińskich gigantów największy, ale na wewnętrznym rynku od lat dobrze znany. Produkuje wiele modeli samochodów pod różnymi markami, choć główną jest po prostu Chery. Także na eksport kieruje modele pod różnymi nazwami, a jest już obecny nie tylko w Azji, ale też Ameryce Południowej i Australii.
Rynek europejski to jeszcze dla Chińczyków trochę terra incognita, zdobywają jednak przyczółek za przyczółkiem. Unia Europejska patrzy na tę inwazję krzywo, szykując się do wojny celnej. Jednak na to też jest sposób – wystarczy kupić lub wybudować fabrykę w Europie. Tak właśnie zrobił koncern Chery, kupując starą fabrykę Nissana w Barcelonie. I to stamtąd będą pochodzić Jaecoo i Omoda, początkowo montowane, ale docelowo w pełni produkowane. To długi i kosztowny proces, ale jako się rzekło, na biednego nie trafiło.
Jaecoo czyli jaeger cool, czyli co?
Jaecoo to jedna z marek stworzonych z myślą o rynku europejskim. Nazwa (według przedstawicieli koncernu) jest zbitką dwóch słów – niemieckiego „jaeger”, czyli myśliwy i angielskiego „cool”, czyli… cool, tu akurat wszyscy wiedzą, o co chodzi. Pomysł sam w sobie karkołomny, a nazwa trudna do wymówienia. Ale słowotwórstwo w obcych językach nie jest jeszcze najmocniejszą stroną Chińczyków i zdarzają im się takie dziwactwa. Jak zwał, tak zwał – samochód nie ma się nazywać, tylko jeździć. A to akurat Jaecoo potrafi.
Jaecoo 7 czyli średniej wielkości SUV
Jaecoo 7 – jedyny na razie model w ofercie, to oczywiście średniej wielkości SUV. W tym popularnym segmencie jest o co powalczyć. Samochód ma równe cztery i pół metra długości, czyli mieści się idealnie wśród podobnych aut konkurencji. Wyróżnia się wyglądem – i to dlatego, że przy jego projektowaniu uwzględniono zasadę „less is more”. Nie ma tu barokowych ozdobników, czy linii godnych statku kosmicznego. Sylwetka jest dość prosta, raczej kanciasta, i śmiało można ją nazwać elegancką. Owszem, jest wielki grill, „piętrowe” światła LED i chowane klamki, ale to też i tyle ekstrawagancji. Chińscy projektanci pokazali, że potrafią przypodobać się europejskim gustom.
Wnętrze
Przesady nie znajdziemy też we wnętrzu Jaecoo 7. Jest nowocześnie, materiały są doskonałej jakości, widać aspiracje do segmentu premium. Jako pierwszy w oczy rzuca się ogromny, pionowo ustawiony ekran centralny o przekątnej 14,8 cala, czyli normalnego laptopa. W pozycji startowej znajdziemy na nim tylko kilka ikonek, prowadzących do różnych ustawień. Trochę szkoda, że nie ma możliwości personalizacji tego widoku, co znacznie ułatwiłoby obsługę. Bo przecież z ekranu steruje się wszystkim, także klimatyzacją. Menu ustawień jest bardzo rozbudowane, bo jest ich mnóstwo – od włączania i wyłączania funkcji licznych asystentów jazdy, po ustawienia na przykład otwierania drzwi czy pamięci foteli i lusterek. Na szczęście zgromadzono je w logiczne podgrupy i docieranie do poszczególnych ustawień jest łatwe.
Fabryczna nawigacja w Jaecoo 7 jest czytelna, a „wrzucona” na cały ekran naprawdę daje doskonałą orientację. Mamy też bezprzewodowy Apple CarPlay i Android Auto – co w chińskich samochodach nie jest oczywiste. Po połączeniu widok z telefonu zajmuje cały ekran, żeby wejść w inne ustawienia (choćby temperatury) trzeba dotykowo „wysunąć” dolny pasek z dostępem. Nic by się nie stało, gdyby był po prostu zachowany. Ale generalnie na multimedia nie można narzekać. Audio sygnowane jest przez Sony, ma sporo ustawień i trzeba przyznać, że gra całkiem nieźle. Nie ma jednak normalnego pokrętła głośności. Kierowca ma oczywiście przyciski na kierownicy, ale pasażer musi „ściągnąć”, tym razem z góry ekranu, podręczne menu.
Jedyne fizyczne przyciski zgromadzono wokół pokrętła wyboru trybów jazdy – znajdziemy tu włączanie ogrzewania foteli, grzania tylnej szyby czy światła awaryjne. Z kolei ogrzewanie kierownicy i wentylacja foteli dostępne są tylko z ekranu. Kierowca ma do dyspozycji mniejszy ekran z zestawem wskaźników. Są czytelne, choć cyferki i literki są bardzo małe. Na szczęście na ten zestaw można spoglądać rzadko (czasem trzeba, o czym za chwilę), bo mamy head – up display, pokazujący prędkość i działanie systemów bezpieczeństwa. Przyciskami na kierownicy obsługuje się też komputer pokładowy i tempomat. To akurat nie działa najlepiej, bo menu nie jest intuicyjne i czasami przypadkowo wybiera się nie to, co potrzebne. Rewelacyjny natomiast jest system kamer 360˚, z możliwością pokazania półprzezroczystego nadwozia, dzięki czemu widzimy nawet to, co jest pod samochodem.
Systemy bezpieczeństwa i wsparcia
Systemów bezpieczeństwa w Jaecoo 7 jest mnóstwo (samochód ma pełną europejską homologację). Oczywiście, są przeczulone i nerwowe, pikając i pokrzykując na kierowcę, gdy tylko (ich zdaniem) przekroczy prędkość lub oderwie wzrok od drogi. No ale jak ma go nie odrywać, skoro musi śledzić, czy udało mu się wybrać właściwą funkcję. Na szczęście sporo tych „żandarmów” można odesłać w chwilowy stan spoczynku, wymaga to jednak przejścia przez „procedurę startową” przy każdym uruchomieniu silnika. Nie podoba mi się też system prowadzenia po pasie. Zamiast starać się utrzymać samochód na środku pasa, szuka jego prawej krawędzi, co powoduje „myszkowanie” i szarpanie kierownicą. Lepiej toto wyłączyć i posługiwać się tylko adaptacyjnym tempomatem, który działa bardzo sprawnie.
Simply clever?
Jaecoo 7 ma też dużo patentów, które można uznać za genialne. Na przykład bezprzewodowa ładowarka do telefonu ma własne chłodzenie. Przy dużym schowku w podłokietniku jest dodatkowy schowek na pudełko z chusteczkami Kleenex. Wsuwamy pudełko od strony schowka i już – przez specjalną szczelinę – możemy je wyciągać. Doskonałym pomysłem jest też ostrzeganie pasażerów tylnych siedzeń o nadjeżdżających samochodach rozświetlającymi się na czerwono diodami obok klamki. Wiadomo, że drzwi można otworzyć dopiero gdy zgasną. To już jest takie niemal „simply clever”, prawie jak w Skodzie. Ale bagażnik do (nie tylko) Skody nie ma podejścia. Jest bardzo płytki, bo pod podłogą umieszczono dojazdowe koło zapasowe. Tyle tylko, że nie na samym dnie, a na jakimś dziwnym, wysokim postumencie. Żeby nie było, ta wyższa pozycja podłogi pozwala na uzyskanie niemal płaskiej powierzchni po złożeniu oparć tylnych siedzeń.
Mam też trochę zastrzeżeń do fotela kierowcy. Niby jest duży, ma wysokie oparcie i długie siedzisko. Ale zakres jego regulacji nie jest za duży, a samo oparcie trochę słabo wyprofilowane w górnej części, na wysokości barków. To można było lepiej zaprojektować. Fotel jest też raczej twardy, nie wszystkim to się spodoba – ale po dłuższej jeździe zaczyna się doceniać, że to nie „kanapa”. Natomiast na komfort podróżowania z tyłu w ogóle nie można narzekać. Jest sporo miejsca i na nogi, i nad głową. Także wyciszenie samochodu nie jest najlepsze. Słychać i silnik, i opony, i jakieś aerodynamiczne szumy u góry nadwozia. Przy prędkościach powyżej 120 km/h zaczyna to już przeszkadzać. W mieście tego nie zauważymy, ale na autostradzie musiałem jechać wolniej, niż bym mógł, żeby móc rozmawiać z pasażerami.
Zawieszenie
Bardzo przyjemne jest natomiast w Jaecoo 7 zawieszenie. Dość sprężyste, za to doskonale wybierające drobne nierówności i szybko „gaszące” bujanie po ich przejechaniu. Samochód, jak to SUV, jest raczej wysoko zawieszony, ale w łukach idzie pewnie i – jak to się mówi – nie podpiera się lusterkami. To też zestrojono typowo pod gust europejskiego klienta. Przy wariancie z napędem na obie osie można też bez obawy zjechać na drogę szutrową, nie będzie przesadnie hałasowało i trzęsło.
Napęd
Jedyna dostępna w tej chwili w Jaecoo 7 jednostka napędowa to silnik 1.6 T-GDI o mocy 147 KM i momencie obrotowym 275 Nm. Sprintera to z samochodu nie zrobi, ale do sprawnego poruszania się, a także wyprzedzania, spokojnie wystarczy. Za przeniesienie napędu odpowiada siedmiobiegowa, dwusprzęgłowa skrzynia Getraga. Działa przyzwoicie, choć zdarzało mi się jeździć samochodami z lepszym oprogramowaniem wyboru przełożeń. Otóż na przykład przy 90 km/h na tempomacie skrzynia upiera się, żeby trzymać szósty bieg i 2 tys. obrotów. Jeśli odpuścimy, wrzuci siódemkę (czyli o 400 obr. mniej). Można też wyższy bieg wrzucić przechodząc na tryb manualnej zmiany.
No i teraz pytanie najważniejsze – ile to pali? Niestety nadal sporo, choć mniej niż na przykład też chiński Beijing. Najniższy wynik ze spokojnej jazdy drogą krajową to 6,8. Najwyższy w korkach w mieście – 9,2 litra. Średnio na dystansie ok. 700 km w różnych warunkach samochód zużył 8,2 litra na 100 km. Jeszcze 10 czy 15 lat temu powiedziałbym, że to świetny wynik. Dzisiaj, gdy dominuje technologia hybrydowa, to już trochę za dużo. Jaecoo ma w produkcji hybrydę, wprowadzi ją w przyszłym roku i wtedy konkurencja straci kolejny atut. Bo teraz najważniejszą zachętą dla klienta jest cena.
Ceny
Jaecoo 7 AWD (wersja Offroad) kosztuje – uwaga – 157 900 zł. Z absolutnie pełnym wyposażeniem. Tańsza, przednionapędowa wersja Urban, w której nie ma chyba tylko HUD i audio Sony, kosztuje tylko 139 900 zł. Te ceny to bardzo poważny sygnał ostrzegawczy dla uznanych europejskich (ale też japońskich i koreańskich) marek. Bo Chińczycy wyłożyli karty na stół i powiedzieli „sprawdzam”. Skoro świetnie wyposażony samochód segmentu C może tyle kosztować, to znaczy, że do tej pory przepłacaliśmy. Pull-up, Europejczycy. Jeszcze nie teraz, jeszcze nie za rok, ale Chińczycy mogą tę konkurencję wygrać.
Tekst: Bartosz Ławski, zdjęcia: Paweł Bielak
Jeśli podoba Ci się Overdrive i to co robimy, to będzie nam miło jeśli będziesz nas wspierać za pośrednictwem PATRONITE. Poza naszą wdzięcznością uzyskasz dostęp do dodatkowych materiałów i atrakcji.