MotoryzacjaNajważniejszeTesty

Mały, niebieski, wkurzony. Hyundai i10 N Line – test

O postępie w motoryzacji nie świadczą supersamochody czy luksusowe limuzyny. Tu nigdy nie żałowano na projekty i najnowsze technologie. Miarą rozwoju są samochody najprostsze i najmniejsze. Kiedyś mówiono o nich „miejskie”, dzisiaj nazywamy je segmentem A. Zawsze były proste i tanie, tak w produkcji, jak i w zakupie. Nie przynosiły krociowych zysków, ale skala powodowała, ze zarabiano na nich całkiem nieźle. Przecież sprzedano znacznie więcej Fiatów 600 niż Mercedesów 600. Mały zysk i duży obrót daje duży zysk. Proste. Dzisiaj ten segment stopniowo się kurczy. Dlatego też przetestowaliśmy mały samochodzik Hyundai i10 w usportowionej wersji N Line.

Hyundai i10 N Line

Wybór w segmencie A jest już niewielki, także dlatego, że samochody miejskie od segmentu B czy nawet C różnią się w zasadzie tylko wymiarami. Nie są też już tanie. Częściowo dlatego, że przepisy wymagają montaż wielu kosztownych układów bezpieczeństwa, a częściowo dlatego, że klienci wymagają komfortu. Samochodu na poziomie Citroena 2CV czy Fiata 126 nikt by już nie kupił. Ale dopóki są klienci, niektóre marki nadal te najmniejsze autka oferują.

Hyundai i10 N Line
Hyundai i10 po liftingu

Hyundai i10 nigdy nie był liderem segmentu. W zasadzie w salonie Hyundaia klient patrzył na niego jako na ostatni samochód. Mimo to jednak ten maluch, który właśnie przeszedł lifting, oferuje całkiem sporo. A nawet, jak na dzisiejsze warunki, jest dość rozsądnie wyceniony. W wersji N Lline Hyundai i10 wygląda przy tym na droższy i mocniejszy, niż jest naprawdę. Większe koła, agresywnie narysowany przód, dwukolorowe nadwozie, ba, nawet dwie rury wydechowe. Do tego czerwone akcenty, jakby to była prawdziwa sportowa N.

1.0 T-GDi o mocy 100 KM

Wewnątrz podobnie – metalowe nakładki na pedały, dźwignia zmiany biegów z logo N, czerwone przeszycia i akcenty. To robi robotę, rzeczywiście autko wyróżnia się z tłumu. Ale to też i tyle. Bo pod maską siedzi trzycylindrowy, litrowy silnik 1.0 T-GDi o mocy 100 KM. Znajdziemy go też w większych modelach, jak i20 czy Bayon, w małym i10 jednak powinien radzić sobie znacznie lepiej. I teoretycznie tak jest.

Hyundai i10 N Line waży tonę, toteż nawet niewielki silnik dźwiga go bez wysiłku. Ale przyspieszenia nie powalają – z nieznanych mi przyczyn zamontowano tu dość długo zestopniowaną skrzynię pięciobiegową. Z drugiej strony – pozwala to na oszczędne poruszanie się, średnie zużycie podczas testu wyniosło nieco ponad pięć litrów. Samochód jest dość krótki (3,67 m), ma więc mały rozstaw osi. Ale tył nie skacze, zawieszenie jest raczej sprężyste i ładnie trzyma w zakrętach. Prowadzi się całkiem przyjemnie, jest zwinny i doskonale zwrotny  – ale przy tych wymiarach byłoby dziwne, gdyby nie był.

Hyundai i10 N Line
Wnętrze

W środku znajdziemy wygodne fotele ze sporym zakresem regulacji. To dobrze, bo kierownica jest przestawiana tylko w pionie. Można jednak znaleźć prawidłową pozycję. Oczywiście, większość wnętrza to twardy i raczej tandetny plastik, ale spasowanie jest przyzwoite. Sama kierownica z kolei jest pokryta skórą i jedyną jej wadą jest trochę za duża średnica. Z tyłu miejsca jest akurat tyle, żeby w razie czego zmieścić dwie osoby. Narzekać nie będą, choć jazdy w pięć osób (tyle jest miejsc) zupełnie sobie nie wyobrażam. Tak czy inaczej, z kompletem pasażerów po mieście raczej nikt nie jeździ. Tylna kanapa ma mocowania Isofix, da się więc odwieźć dzieci do przedszkola. Tyle, że te większe, bo wózek – nawet złożony – do bagażnika raczej nie wejdzie.

Najdroższy

Hyundai i10 w wersji N Line jest oczywiście najdroższy, zatem i najlepiej wyposażony. Jest tu chyba wszystko poza nawigacją (dostępna w pakiecie). Automatyczna klimatyzacja, ogrzewane fotele i kierownica, nawet kamera cofania. To, co prawda, elementy dodatkowe, dostępne w pakietach, dość rozsądnie jednak wycenionych.

No właśnie – ile może kosztować prosty i tani samochód najmniejszego segmentu? Teoretycznie zwykły i10 z najsłabszym silnikiem 1.0 MPI o mocy 67 KM kosztuje 54 600 zł. To taka wersja cennikowa, nikt jej nie kupuje. Wariant nieco lepszy (Modern) to już koszt 62 tysięcy i w zasadzie dopiero tutaj możemy rozmawiać o sensownym samochodzie. A pierwszy sensowny silnik, czyli czterocylindrowy 1.2 MPI o mocy 84 KM występuje dopiero od wersji Modern, w której kosztuje już 64 500 zł. Oczywiście, N Line jest na szczycie cennika, bo do wariantu stukonnego trzeba dopłacić kolejne 10 tysięcy, czyli w sumie zaczynamy od 74 500 zł. A pakiety, choćby te zawarte w egzemplarzu testowym, metaliczny lakier i czarny dach to kolejne 10 tysięcy. Czyli dobrze ponad 80 tysięcy, a to już absolutnie nie jest okazyjna cena.

i10 N Line…? Czy może jednak i20…?

Z drugiej strony – Hyundai daje 5 lat gwarancji bez limitu kilometrów. Podsumowując – i10 N Line to owszem, bardzo przyjemny samochodzik, rzeczywiście idealny do codziennego poruszania się po mieście. Mógłby mieć sześciobiegową skrzynię, bo w i20 z tym samym silnikiem jest ona dostępna, czy choćby automat. Tutaj Hyundai dużego wyboru nie daje, oferując tylko pięciobiegową skrzynię zautomatyzowaną, i tylko z silnikiem 1.2 MPI. A przecież za 85 tysięcy można już mieć i20 ze stukonnym silnikiem i siedmiobiegową dwusprzęgłówką DCT. I to, mimo sympatii dla groźnie wyglądającego i10 w kolorze „wkurzonym niebieskim”, będzie jednak rozsądniejszy wybór.

Tekst: Bartosz Ławski, zdjęcia: Paweł Bielak

Hyundai i10 N Line

Nasze pozostałe testy znajdziecie tutaj.


Postaw mi kawę na buycoffee.to

Jeśli podoba Ci się Overdrive i to co robimy, to możesz nas wspierać za pośrednictwem serwisu PATRONITE. Uzyskasz dostęp do dodatkowych materiałów i atrakcji. Dla wspierających fanów przewidujemy między innymi: dostęp do zamkniętej grupy na facebooku, własny blog na naszej stronie, gadżety, możliwość spotkania z naszą redakcją, uczestniczenie w testach. Zapraszamy zatem na nasz profil na PATRONITE.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *