Francuska wyższa półka. Renault Austral – test
Pojęcie segmentu zwanego „premium” zaczyna się ostatnio nieco rozmywać. Jeśli jako kryteria przyjmiemy poziom wyposażenia, jakość użytych materiałów i wykończenia – wiele marek ma już choć jeden model, który spokojnie można określić mianem premium. Wymagania klientów rosną, samochody też nie tanieją, zatem oczekiwanie wyższej jakości za wyższą cenę jest jak najbardziej uzasadnione. Akurat Renault zawsze miało w gamie taki „topowy” model, jak choćby 25, Safrane czy Vel Satis, teraz jednak dość konsekwentnie zmierza w kierunku premium także w samochodach mniejszych i z założenia mniej prestiżowych. Takich jak najnowsze Renault Austral.
Renault Austral Iconic Esprit Alpine 1.3TCe MHEV
Już nowe Megane, to elektryczne, zaskakiwało jakością wykonania (nasz test tutaj). Jednak kolejny model z całkiem nowej gamy, czyli większy SUV o nazwie Austral, podnosi poprzeczkę jeszcze wyżej. Renault Austral to następca Kadjara, modelu cieszącego się raczej średnią popularnością. Technicznie zatem, tak jak poprzednik, spokrewniony jest z Nissanem Qashqai. Francuzi na swoją wersję tego średniego SUV-a kazali długo czekać, ale też widać, że mocno nad nim popracowali. Wspólne z Nissanem są oczywiście napędy, choć nie wszystkie. Wariant miękkohybrydowy pochodzi z Qashqaia, pełna hybryda natomiast będzie mieć nową jednostkę konstrukcji Renault. Czy hybryda szeregowa, zwana e-Power, także będzie stosowana, na razie nie wiadomo.
Większy SUV
Renault Austral zatem to już drugi, po wspomnianej elektrycznej Megane, model zaprojektowany według zupełnie nowych reguł stylistycznych. Jest większy, wydaje się więc bardziej proporcjonalny. To naprawdę udany projekt. W najwyższej specyfikacji Iconic, wzbogaconej o wersję zwaną „Esprit Alpine”, wygląda po prostu rewelacyjnie. Ten „Esprit Alpine” to coś w rodzaju dawnego wariantu RS-Line. Cóż, RS już nie będzie, sportem w koncernie rządzi teraz Alpine. Stąd na Australu mnóstwo znaczków i napisów (nawet na felgach) odwołujących się do legendarnej marki. Także wewnątrz. Znaczek Alpine znajdziemy na zagłówkach, a po włączeniu centralnego ekranu wita nas nie Renault, tylko Alpine. W zasadzie takie nasilenie obiecuje sporo sportowych doznań, ale to tylko obietnica wyborcza. O tym później, na razie zajmijmy się wnętrzem.
Wnętrze
Tutaj, czego można było się spodziewać, powtórzono koncept zaprezentowany już w elektrycznej Megane. Ale – pomimo wielu identycznych elementów – nieco jednak udoskonalony i wzbogacony. Taki sam jest zestaw wskaźników, ekran centralny i kierownica z kolumną. I tak samo drażni dźwignia zmiany biegów z prawej strony kierownicy, umieszczona zbyt blisko dźwigni sterującej pracą wycieraczek. Nie bardzo rozumiem też modę na sześciokątne kierownice, choć tutaj nie przeszkadza to przesadnie. Ale to wszystkie zastrzeżenia. Reszta jest bez zarzutu. Head-up display, duży, jasny i doskonale czytelny zawiera wszystkie potrzebne informacje. Sterowanie klimatyzacją znajduje się w zwyczajnych przyciskach, a obsługę ekranu ułatwia specjalna podpórka na tunelu środkowym. Można ją zresztą przesuwać, bo tak naprawdę jest pokrywą sporego schowka, a jednocześnie bezprzewodową ładowarką.
Fotele są znakomite, pokryte bardzo przyjemnym materiałem o grubym splocie, mają też spory zakres regulacji (elektrycznej) i nawet kilka rodzajów masażu. Dumę narodową podkreślają malutkie flagi tricolore wszyte w oparcia – oraz trójkolorowe nici obszycia kierownicy. Vive la France! Postarano się o dobrze grające audio harman/kardon, a twarde plastiki znajdziemy tylko w osłonach u dołu – czyli tam, dokąd nie zaglądamy. Powierzchnie, z którymi stykamy się najczęściej, są wykończone na bardzo wysokim poziomie. Z tyłu miejsca jest sporo, a bagażnik można powiększyć przesuwając tylną kanapę. Tutaj zresztą też nie oszczędzano i jakościowo wcale nie jest gorzej niż z przodu.
Gdzie jest Esprit Alpine?
Wszystko zatem pięknie, ale co z tym „Esprit Alpine”? Czyżby był tam silnik 1.8TCe i ponad 200 koni? No niestety… gdyby tak było, zachwytom nad samochodem pewnie nie byłoby końca. Bo entuzjazm mocno przygasa po ruszeniu z miejsca. Teoretycznie silnik 1.3TCe i miękka hybryda brzmi jak dobre połączenie. Ale już w Nissanie sprawdzało się to raczej słabo, i w Australu – niestety – nie chce być inaczej. Samochód zachowuje się tak, jakby 160 KM to była tylko teoria. Przyczyn tego stanu rzeczy doszukiwałbym się w dwóch źle dobranych elementach. Pierwszym jest dwunastowoltowa instalacja miękkiej hybrydy. Nie daje zbyt wiele, i nie uruchamia silnika tak płynnie jak mocniejsze układy 48V. Nie ma też zdolności wyłączania silnika w trakcie jazdy wybiegiem bądź pod małym obciążeniem (a np. miękka hybryda Volvo to potrafi).
Uwaga szarpie!
Rusza się zatem ciężko – najpierw uruchamia się silnik, nieco tylko krócej niż z normalnego rozrusznika. Potem następuje włączenie biegu, potem zwolnienie hamulca – w efekcie samemu ruszaniu towarzyszy odczuwalne szarpnięcie. Jeśli silnik akurat pracuje, idzie to płynniej. A pracuje dość często, bo słabsza instalacja wymaga częstszego doładowywania. Ale to jeszcze byłoby do zniesienia. Niestety, układ sprzężono ze skrzynią CVT, która niby działa (jak na CVT) dość przyzwoicie, ale skutecznie obniża osiągi. Mówiąc wprost – powolne to jest. Reakcja na gaz jest opóźniona i słaba, a przyspieszenie – niezależnie od trybu jazdy – raczej takie, jak w samochodzie najwyżej stukonnym.
Jedynie słuszny tryb sport
Jedynie w trybie Sport jakoś to jedzie, ale to też wyłącznie dzięki stałemu utrzymywaniu wyższych obrotów. Skrzynia ma zresztą sztucznie założone „przełożenia”, zmieniane łopatkami pod kierownicą – tylko że i one niewiele dają, bo samochód szybko wraca do zwykłego trybu, zamiast utrzymywać wybrany przez kierowcę. „Esprit Alpine” ulatnia się ze wstydu. Fakt uzyskania średniego spalania na poziomie 7,2 litra trochę ten układ napędowy rehabilituje. Ale tylko trochę, bo jestem gotów obstawiać zakłady, że tyle samo uzyskałbym w samochodzie z silnikiem 1.3TCe bez miękkiej hybrydy, za to ze skrzynią EDC. To niepotrzebne spowolnienie samochodu przeszkadza tym bardziej, że tak zawieszenie, jak i układ kierowniczy działają doskonale i mogłyby znieść znacznie więcej.
Wygląd czy osiągi?
Renault Austral z jednej strony oferuje doskonałą jakość wykończenia, wysokiej klasy wyposażenie, atrakcyjny wygląd i komfortowe warunki podróży. Z drugiej – za ponad 200 tysięcy złotych oczekiwałbym jednak tego obiecanego „Esprit Alpine”. Być może nieco lepiej będzie sprawować się wersja hybrydowa. Na razie jednak pozostaje niedosyt, bo przecież Renault nie musiało przekładać tego zespołu napędowego w stosunku 1:1 z Nissana. Skoro zadali sobie trud opracowania nowej jednostki Full Hybrid, to i tutaj mogli coś podziałać. Ale nie zrobili tego, być może uważając, że i tak większość kupujących nie zwraca już uwagi na osiągi, tylko na wygląd. Jeśli tak, to nie mam już pytań…
Tekst: Bartosz Ławski, zdjęcia: Paweł Bielak
Nasze pozostałe testy znajdziecie tutaj.
Jeśli podoba Ci się Overdrive i to co robimy, to możesz nas wspierać za pośrednictwem serwisu PATRONITE. Uzyskasz dostęp do dodatkowych materiałów i atrakcji. Dla wspierających fanów przewidujemy między innymi: dostęp do zamkniętej grupy na facebooku, własny blog na naszej stronie, gadżety, możliwość spotkania z naszą redakcją, uczestniczenie w testach. Zapraszamy zatem na nasz profil na PATRONITE.