Cukier w cukrze. Mercedes T180d – test
Tak zwany „badge engineering”, po polsku najczęściej określany jako inżynieria emblematowa, to zjawisko znane od bardzo dawna, co najmniej od utworzenia General Motors. Nadzwyczajnym podobieństwem wykazują się na ogół samochody produkowane przez różne marki jednego koncernu – tu właśnie GM będzie najlepszym przykładem – bądź też przez inną markę, ale na licencji. Dzisiaj to słowo wyszło z użycia, ale badge engineering ma się dobrze. W segmencie samochodów użytkowych stał się wręcz standardem. Z ekonomicznego punktu widzenia taka współpraca jest absolutnie zrozumiała – opracowanie od podstaw nowego samochodu to bardzo grube miliony. Lepiej więc dogadać się i robić bardzo podobne, a czasem wręcz tożsame auta w jednej fabryce. Konkurencja? Jeśli założymy do tego celu spółkę, zyski będą wspólne…
Druga wspólna generacja kombivana Mercedesa i Renault
Klienci jednak mogą czuć się nieco skonfundowani. Kupując dostawczą Toyotę dostajemy dokładnie to samo, co oferuje Citroën, Fiat, czy tam Opel. Tak było przecież w przypadku opisywanego niedawno Forda Tourneo – samochód był w porządku, ale próżno oczekiwałem w nim rozwiązań znanych z Forda. To był po prostu Volkswagen… Podobnie w przypadku innej pary – Renault Kangoo i Nissan Townstar. Tu jednak są to samochody z tego samego aliansu, ale mają też, cytując klasyka, trzeciego bliźniaka. To Mercedes Citan. Wiadomo, że te koncerny ze sobą współpracują, wcale zresztą tego nie ukrywają. Mercedes jednak już w poprzedniej generacji Citana poszedł pod prąd i zainwestował we wprowadzenie zmian, głównie we wnętrzu. Czy były one udane, to inna kwestia, ale z całą pewnością samochód nie był już tylko Renault Kangoo z gwiazdą na masce.
Mercedes Citan stał się klasą T
Wprowadzając na rynek drugą generację kombivana opracowanego wspólnie z Renault Mercedes poszedł jeszcze dalej. Wariant osobowy zyskał bowiem odmianę, jakby to nazwać, luksusową, w założeniu godną marki premium. Trochę na podobnej zasadzie z plebejskiego Vito zrobiono szlachetną klasę V. Tutaj zwykły Citan stał się klasą T. Rzeczywiście doskonale dopracowaną, wyciszoną i od dostawczego blaszaka odległą o lata świetlne. Czy jednak poziom cukru w cukrze, a więc zawartość Mercedesa w Mercedesie, pozwala zapomnieć o pochodzeniu?
Z zewnątrz oczywiście Mercedes T180d od Renault i Nissana odróżnia się głównie przodem. To najłatwiejszy sposób na nadanie tak zwanej identyfikacji wizualnej. Typowe dla Mercedesa są więc atrapa z wielką gwiazdą i światła. Ale z tyłu już mamy dokładnie to samo, co u pozostałych bliźniaków – wielką klapę, która niestety nie jest elektrycznie otwierana. Jedyna różnica to oczywiście gwiazda i oznakowanie modelu – w przypadku samochodu testowego T180d.
Wnętrze
Jednak po otwarciu drzwi i zajęciu miejsca za kierownicą zaczynamy się czuć jak w Mercedesie. Deskę rozdzielczą niemal całkowicie przeprojektowano, wspólny z Renault mamy tu chyba tylko panel sterowania klimatyzacją. Reszta elementów pochodzi z regałów z częściami Mercedesa. Taki zabieg oczywiście podnosi koszt wytworzenia samochodu, jednak z marketingowego i wizerunkowego punktu widzenia jest jak najbardziej uzasadniony. Klient przychodzi do salonu Mercedesa, ogląda różne samochody, i gdy zajrzy do klasy T, nie poczuje, ze coś tu nie gra.
Kierownica wraz z kolumną jest z Mercedesa, włącznie z typowym dla marki sterowaniem wycieraczkami w lewej dźwigni. Zestaw wskaźników, analogowych zresztą, też jest z Mercedesa. Podobnie nawiewy i centralny ekran z interfejsem multimediów. No dobrze, ekranik, bo w porównaniu z tym, do czego przyzwyczaił nas Mercedes w modelach osobowych to rzeczywiście maleństwo. Ale rozdzielczość, a zatem i czytelność, jest fenomenalna, włącznie z bardzo ostrym obrazem z kamery cofania. Pod ekranem zgromadzono normalne przyciski obsługujące większość funkcji, powtórzone też na kierownicy. To jest niemal 100% cukru w cukrze. Ale już to, co poniżej, pochodzi z oryginału, czyli Renault, podobnie jak na przykład boczki drzwi i panel sterowania szybami i lusterkami. Nic w tym złego, bo jest łatwy w obsłudze.
Plusem jest obecność normalnych otwieranych okien w tylnych, przesuwanych drzwiach. Ale – też nie mają funkcji elektrycznego otwierania. A na liście opcji elektryczne otwieranie tylnej klapy i tylnych drzwi nie figuruje, choć jest dość długa… Także z Renault pochodzą fotele, i też nie ma w tym nic złego, bo są wygodne i dobrze wyprofilowane. Pokryto je tzw. skórą ekologiczną, na szczęście (może z tego właśnie względu) są ogrzewane. Generalnie trzeba docenić wysiłek Mercedesa włożony w, tak to nazwijmy, zrobienie z tego samochodu Mercedesa właśnie.
1.5 dCi z automatyczną skrzynią EDC7
Dotyczy to też wygłuszenia i zawieszenia, ewidentnie zestrojonego tak, aby jak najbardziej przypominało jazdę samochodem osobowym Jest miękkie, komfortowe, ale nie buja przesadnie i dobrze wybiera nierówności. A głośno jest tylko przy wyższych prędkościach, nie zapominajmy jednak, że to spory, wysoki i niezbyt aerodynamiczny samochód. Dobrze sobie z nim radzi silnik – doskonale znany z wielu innych samochodów 1.5 dCi. Tutaj ma 116 KM, sprzężono go z siedmiostopniową dwusprzęgłową skrzynią EDC i jest to doskonały zestaw, raczej dynamiczny i oszczędny. Średnie zużycie wynosi, zależnie od warunków jazdy i natężenia ruchu, od 5 do 6 litrów oleju napędowego na każde 100 km. Jak na taką „paczkę” bardzo przyzwoicie.
Oj, drogo…
Oczywiście funkcjonalność tego samochodu jest ogromna – pięć osób będzie mieć mnóstwo miejsca i wielki bagażnik do dyspozycji. Środkowy rząd można złożyć, a wtedy – jak w każdym kombivanie – uzyskujemy przestrzeń wystarczającą do przeprowadzki. Po to stworzono ten segment, pomyślany jako uniwersalne auto rodzinne. Foteliki dla dzieci, wózki, pakunki, transporter dla psa, tu wejdzie wszystko. Ale… za jaką cenę…
Mercedes T180d to najmocniejszy wariant silnikowy, dodatkowo w najdroższej specyfikacji i z licznymi dodatkami. Ten samochód kosztuje, uwaga, nieco ponad 200 tysięcy złotych. Oczywiście brutto – po odliczeniu VAT cena spada do 168 tysięcy. Najtańsza z dostępnych klasa T, w bazowej wersji i z silnikiem benzynowym 1.3 TCe 102 KM, kosztuje 138 tysięcy brutto. Też sporo, a przecież do prawie wszystkiego i tak trzeba będzie dopłacić. Wszystko zatem pięknie, to naprawdę doskonałe auto, pozostaje tylko pytanie dla kogo? Bo za 200 tysięcy można już kupić SUV-a. Jasne, że nie będzie tak funkcjonalny, nie przewiezie tyle bagażu. Ale pewnie będzie mieć elektrycznie otwieraną klapę bagażnika…
Tekst: Bartosz Ławski, zdjęcia: Paweł Bielak
Nasze pozostałe testy znajdziecie tutaj.
Jeśli podoba Ci się Overdrive i to co robimy, to możesz nas wspierać za pośrednictwem serwisu PATRONITE. Uzyskasz dostęp do dodatkowych materiałów i atrakcji. Dla wspierających fanów przewidujemy między innymi: dostęp do zamkniętej grupy na facebooku, własny blog na naszej stronie, gadżety, możliwość spotkania z naszą redakcją, uczestniczenie w testach. Zapraszamy zatem na nasz profil na PATRONITE.