Kronika towarzyska. Volvo S60 T8 Polestar Engineered – test
W dawnych czasach, gdy prasa była jeszcze drukowana, rozpoczynało się dzień od lektury ulubionej gazety. Nie od pierwszej strony, rzecz jasna, tylko od ostatnich, na których umieszczano nekrologi. Mówiono o tym „kronika towarzyska” i rzeczywiście, sporo można było z tych klepsydr wyczytać. Pomiędzy wierszami, naturalnie. Dzisiaj zaczynam dzień od lektury branżowego newslettera motoryzacyjnego i jest to lektura coraz bardziej przypominająca „kronikę towarzyską”. A to komuś się zbankrutowało, a to ktoś gdzieś zamknął fabrykę, a to wyleciał z produkcji jakiś model. Są marki, które nekrologi zamieszczają częściej od innych. Na przykład Volvo…
Koniec diesli w Volvo
Najpierw zabili silniki wysokoprężne. Owszem, mówili o tym, ale przecież po pierwsze, ich miękkohybrydowe Diesle były doskonałe, po drugie, świat powoli zaczyna do nowoczesnych Diesli wracać. Okazało się, że wcale nie są takimi mordercami planety, jak głosili ekologiczni aktywiści. Wiele marek, które rozstanie z „ropniakami” zapowiadało, bardziej lub mniej po cichu wycofało się z tych deklaracji. Cóż, jeśli ktoś nie chce sprzedawać samochodów, które cieszyły się sporym powodzeniem, to przecież jego sprawa.
Zapowiedź końca modelu S60
Teraz jednak Szwedzi (a może Chińczycy?) poszli o krok dalej i zabili model, który nie tylko całkiem nieźle się sprzedawał, ale był też dla marki naprawdę ważny. Mianowicie zrezygnowano z S60, samochodu, który w pewien sposób był kwintesencją tradycji Volvo. Jego miejsce na taśmie fabryki w Północnej Karolinie zająć ma elektryczny SUV EX90. Którego, notabene, w rok od premiery nikt na oczy nie widział. Fabrykę zbudowano kilka lat temu specjalnie dla nowego S60 trzeciej generacji, kosztowała mnóstwo pieniędzy i miała pokazać globalne aspiracje koncernu. Akurat w USA Volvo niczego udowadniać nie musiało, marka jest tam bardzo popularna, w pewnym sensie więc umieszczenie tam produkcji ważnego modelu było słuszną decyzją.
A nowe S60 było ważnym modelem. To średniej wielkości sedan, w prostej linii następca samochodów, które zbudowały legendę niezawodności i bezpieczeństwa Volvo. Od Amazona, poprzez 240, 850, aż po pierwsze S60, które wprowadziło szwedzką markę w XXI wiek. Wiele z tych S60 I jeździ do dzisiaj. Druga generacja nie była już przez miłośników „łosi” tak uwielbiana, pewnie ze względu na częściowe pokrewieństwo z Fordem Mondeo. Ale na S60 III czekano, bo miał być to samochód co najmniej równie dobry jak „jedynka”. I rzeczywiście, spełnił oczekiwania. Co prawda silniki miał już tylko benzynowe, ale – jeśli mam być szczery – tu akurat nie brakowało mi dźwięku Diesla. Dwulitrowe jednostki, po liftingu w 2022 roku już tylko z miękką hybrydą, sprawdzały się doskonale w każdym wariancie mocy.
Volvo S60 T8 Polestar Engineered – sportowy sedan
Ale, jako się rzekło, S60 to sportowy sedan i taka topowa wersja była obecna w każdej generacji. W S60 III rolę dawnego kultowego „R” przejęła hybryda plug-in, nazwana Volvo S60 T8 Polestar Engineered. Pomysł sam w sobie może wydawać się kontrowersyjny, bo hybrydy, a szczególnie PHEV, pomyślane są do jazdy oszczędnej, a nie sportowej. Z drugiej strony, połączenie mocnego silnika spalinowego ze wspomagającym go – także mocnym – silnikiem elektrycznym musi dać sporą moc, duży moment obrotowy i w rezultacie naprawdę sportowe osiągi.
455 KM mocy i 709 Nm momentu obrotowego
No i daje – z początku wariant ten miał 408 KM (tutaj test wersji kombi), a po wprowadzonych przy liftingu poprawkach moc podniesiono do imponujących 455 KM i 709 Nm momentu obrotowego. To, rzecz jasna, maksymalna moc systemowa, osiągalna tylko pod pewnymi warunkami i nie na stałe. Ale nawet bez jej wykorzystywania Volvo S60 T8 Polestar Engineered do powolnych nie należy. Przy tym prowadzi się wręcz niesamowicie, dzięki regulowanemu zawieszeniu Öhlins i hamulcom Brembo z sześciotłoczkowymi zaciskami z przodu. Precyzja prowadzenia jest wręcz idealna, a zawieszenie, fabrycznie ustawione na bardziej komfortowe nastawy, tak czy inaczej trzyma jak przyklejone. Można, oczywiście, podnieść twardość (wymaga to uważnej lektury instrukcji), ale przy codziennym użytkowaniu nie ma żadnego sensu.
Nowa wersja PHEV
Zmieniona hybryda PHEV ma teraz sporą baterię, 19 kWh, można więc na samym prądzie przejechać od 80 do 100 km. Przy takim spokojnym toczeniu się po mieście w trybie Pure i codziennym ładowaniu silnika spalinowego w zasadzie nie usłyszymy. Oczywiście, hybryda plug-in także w trybie Hybrid ma zaprogramowane najpierw zużywanie całego prądu, a dopiero potem włączanie silnika spalinowego i przechodzenie w tryb pracy zwykłej hybrydy. Można to obejść, ustawiając podtrzymanie stopnia naładowania. Wtedy napęd elektryczny jest rzeczywiście pomocniczy, a jeśli włączymy tryb Constant AWD (silnik elektryczny napędza tylne koła), oba napędy Volvo S60 T8 Polestar Engineered pracują na stałe.
O naładowanie baterii warto dbać także, gdy chcemy wykorzystać pełnię możliwości samochodu, czyli tryb Polestar. To jasne, że do roboty trzeba wtedy zagonić oba rodzaje napędu. Tyle tylko, że nie ma już mowy o oszczędności. Owszem, to nadal hybryda, ale gdy pracuje z pełną mocą, prąd i paliwo znikają dość szybko. W trybie Polestar, gdy rzeczywiście mamy do dyspozycji 455 KM, przyspieszenie, wspomagane momentem obrotowym elektryka, potrafi wbić w fotel. Producent podaje 4,6 sekundy od zera do 100 km/h i pewnie tak jest, ale nie to jest najważniejsze. Tryb Polestar zagania do roboty nie tylko silniki, ale też skrzynię. To niby taki sam ośmiobiegowy Aisin jak w innych Volvo, tutaj jednak oprogramowanie pozwala na sporo więcej. Dlatego samochód przyspiesza na każdym biegu i przy każdej prędkości, aż do dozwolonych przez ogranicznik 180 km/h. Sądzę, że bez kagańca spokojnie dałoby się dojść do 250, a może i więcej.
Generalnie nie jestem fanem hybryd PHEV, ale tutaj doceniam wykorzystanie możliwości. Kiedy chcemy, jedziemy bezemisyjnie. A gdy najdzie nas ochota i mamy do dyspozycji na przykład zamknięty tor (nigdy nie namawiam do szybkiej jazdy po drogach publicznych) możemy pobawić się wściekłą wyścigówką. To nie każde auto potrafi.
Nekrolog
No i teraz warto się zastanowić, dlaczego Volvo postanowiło zabić S60. I zapewne nie tylko, bo pod ścianę szykuje się też kombi V60. S90 i V90 też już pewnie mają napisany nekrolog. O co tu chodzi? Otóż, proszę Państwa, Szwedzi, a właściwie Chińczycy z Geely, od kilku lat zachowują się jak rewolucjoniści. Klimatyczni, rzecz jasna. Ich celem jest osiągnięcie pełnej neutralności klimatycznej w całym procesie logistyki i produkcji do 2040 roku. To bardzo szczytny cel i absolutnie godny pochwały. Szkoda tylko, że nieosiągalny. Bo jednocześnie Volvo z uporem maniaka twierdzi, że już w roku 2030 będzie produkować wyłącznie samochody elektryczne. Nie bardzo wiadomo, jak chcą to zrobić, bo mówiąc brutalnie szczerze, doświadczenie w produkcji elektryków na razie mają niewielkie.
Dopiero trzy lata temu wprowadzili swój pierwszy model elektryczny, XC40 Recharge (dzisiaj to EX40). Zapowiadany jako rewolucja model EX30 już zaliczył wpadkę, bo wszystkie samochody muszą przejść serwisową zmianę oprogramowania. Wspomniany EX90, który z pompą pokazano rok temu, jeszcze do produkcji nie wszedł, a elektryczny minivan EM90 to po prostu chiński Zeekr 009 ze zmienionym znaczkiem. O kolejnych elektrycznych modelach na razie jakoś dziwnie cicho. Mam wrażenie, że ktoś tu nie przewidział, że kierunek wiatru może się zmienić i postawił wszystko na jedną kartę. Szaleństwo elektryfikacji za wszelką cenę powoli mija i ostatecznie wygrają zapewne ci, którzy albo postępowali rozsądnie, albo mieli gdzieś w szufladzie schowany plan B. Volvo zdaje się takiego planu nie mieć.
Ekologiczne bajki?
To oczywiste, że samochody elektryczne trzeba produkować, choć ostatnie spadki sprzedaży pokazują, że niekoniecznie w tak dużych ilościach. Równie oczywiste jest, że trzeba starać się o jak największą redukcję emisji także w produkcji. I tutaj akurat Volvo podjęło sporo rozsądnych działań – wykorzystanie naturalnych materiałów z powtórnego przetworzenia, użycie regenerowanych silników czy skrzyń, wprowadzanie zakładów samowystarczalnych energetycznie i tak dalej. Ale gdy słyszę Jima Rowana (CEO Volvo), przemiłego Szkota, który z rewolucyjnym zapałem opowiada ekologiczne bajki, jest mi trochę głupio. Bo – przepraszam – pełna neutralność klimatyczna wymaga na przykład także pozyskiwania surowców w sposób ekologiczny. Ot, taka neutralna i działająca w obiegu zamkniętym kopalnia litu. Transportowanego, oczywiście, do neutralnej klimatycznie fabryki baterii bezemisyjnymi statkami. A wszystko cudownie zasilane wyłącznie czystym prądem z OZE.
Co dalej…?
Każda rewolucja zjada własne dzieci, a hunwejbini stają się na ogół jej pierwszymi ofiarami. Kiedy kilkanaście lat temu Chińczycy z Geely wykupili Volvo, wyglądało na to, że firma zyskała i pieniądze, i swobodę twórczą. Nowa, wciąż aktualna gama modelowa była przecież zaprojektowana za chińskie pieniądze, ale bez nacisków nowego właściciela. To miało być klasyczne win-win, i przez jakiś czas było. Ale potem interes właściciela (Chiny są przecież największym na świecie producentem samochodów elektrycznych, baterii do nich i posiadaczem praw do wydobycia większości złóż potrzebnych pierwiastków) zaczął brać górę nad rozsądkiem. Gdzieś te elektryczne samochody i komponenty do nich trzeba upychać. Wewnętrzny rynek się nasycił, eksport spada, a pieniądze zainwestowano. Tyle, że w ten sposób to się ich nie odzyska. Bo wyłącznie elektrycznych Volvo po prostu nikt nie będzie kupować.
Może ktoś tam się jeszcze opamięta, tak jak opamiętali się w Fordzie (już nie mówią o pełnej elektryfikacji od 2030) czy nawet Volkswagenie (który przeprosił się z dieslami). Może, bo jak tak dalej pójdzie, Volvo nie dożyje setnych urodzin. A to już niedługo, w roku 2027. Szkoda by było tak pięknej historii.
Tekst: Bartosz Ławski, zdjęcia: Paweł Bielak
Jeśli podoba Ci się Overdrive i to co robimy, to będzie nam miło jeśli będziesz nas wspierać za pośrednictwem PATRONITE. Poza naszą wdzięcznością uzyskasz dostęp do dodatkowych materiałów i atrakcji.