Pekin numer pięć. BAIC Beijing 5 – test
Tak zwana „reszta świata” od zawsze miała z Chinami pewien problem. Odległe, zagadkowe mocarstwo budziło tyleż lęku, co ciekawości. Dzisiaj o Chinach wiemy już znacznie więcej. Wprawdzie nadal obawiamy się chińskiego ekspansjonizmu, ale ich rozwój gospodarczy budzi niekłamany podziw. Po szaleństwach rewolucji kulturalnej Mao Zedonga Chiny były praktycznie bankrutem. Nie było wyjścia – trzeba było uwolnić gospodarkę i otworzyć kraj na współpracę z Zachodem. Dzięki reformom Deng Xiaopinga od połowy lat 80-tych Chiny zaczęły się błyskawicznie rozwijać, stając się największym i najważniejszym „azjatyckim tygrysem”. Chińska gospodarka to potencjał, który trudno sobie wyobrazić. Tysiące ogromnych zakładów, dziesiątki tysięcy doskonałych fachowców, coraz częściej wykształconych na najlepszych zachodnich uniwersytetach. To już od lat nie jest producent tandety. Chińczycy opanowali najnowsze technologie, w cwany sposób wchodząc w spółki z koncernami z Europy czy USA. Najszybciej rozwija się motoryzacja. Nic dziwnego, potrzeby rynku, na którym bez problemu da się sprzedać 25 milionów samochodów rocznie, nie jest łatwo zaspokoić.
BAIC Beijing 5
Ale ambicje chińskich gigantów sięgają dalej. Prawdziwy biznes to eksport, także na ten najtrudniejszy, europejski rynek. Kolejne chińskie marki pojawiają się więc też i w Polsce. Pod koniec zeszłego roku zameldował się u nas koncern BAIC, czyli Beijing Automotive Industry Corporation. Państwowy, oczywiście, ale działający w spółkach joint venture z Hyundaiem i Mercedesem. W Polsce rozpoczął od wprowadzenia do sprzedaży trzech modeli pod marką Beijing, czyli po prostu Pekin (jak widać, nie tylko Hiszpanie lubią nadawać samochodom nazwy miast). Marka nie jest nowa, od kilkudziesięciu lat produkuje dla wojska ciężarówki i samochody terenowe, takie trochę klony sowieckich UAZ-ów i GAZ-ów. Tych jednak w ofercie nie znajdziemy. Są w niej wyłącznie nowoczesne SUV-y o niezbyt wyrafinowanych nazwach, czyli modele 3, 5 i 7. Wszystkie, warto dodać, spalinowe, z elektrykami BAIC nie chce na razie eksperymentować, choć produkuje ich sporo.
Design
Najciekawszy wydaje się model środkowy, czyli 5. BAIC Beijing 5 to dość spore auto, 4,62 metra długości, czyli taki segment C+. Wygląda ultranowocześnie, ewidentnie zaprojektowano go pod gust europejskiego klienta. Gdyby nie znaczek, nikt nie mógłby zgadnąć, co to za marka, a większość obstawiałaby pewnie którąś z segmentu premium. Dwukolorowe nadwozie, duże koła, modne chowane klamki – mamy tu więc wszystko, co odpowiada najnowszym trendom. Widać, że projektantom nie stali nad głowami księgowi, i to się bardzo chwali.
Wnętrze
Po wejściu do środka efekt „wow” nie ustępuje. Jest nowocześnie i po prostu ładnie. Materiały są naprawdę wysokiej jakości, a przy tym doskonale spasowane. Nic nie trzeszczy ani nie skrzypi, jeśli pominąć lekko obluzowaną dźwignię zmiany biegów. Ale może to egzemplarz z jakiejś preserii i ktoś po prostu nie dokręcił jednej śrubki do końca. Fotele są wręcz doskonałe – duże, wyprofilowane, z wysokim oparciem i długim siedziskiem (co, jak wiemy, w azjatyckich samochodach nie jest normą).
W BAIC Beijing 5 miejsca jest naprawdę dużo, także z tyłu. Dzięki płaskiej podłodze da się nawet pojechać w pięć osób. Tę przestronność uzyskano trochę kosztem bagażnika, który do największych nie należy – 350 litrów to w tej klasie raczej mało. Nie pożałowano też wyposażenia, jest adaptacyjny tempomat, kamery 360˚, asystent zmiany pasa, automatyczne parkowanie itd. Jest też sześć poduszek powietrznych, choć kurtyny nie są w żaden sposób oznakowane. Ale w specyfikacji występują, więc pewnie są na swoim miejscu. Generalnie za niecałe 130 tysięcy, konkretnie 127 900 (bez dopłaty za lakier) dostaje się naprawdę kawał samochodu. Za porównywalne auto konkurencji trzeba dać kilkadziesiąt tysięcy więcej. No ale Chińczyków stać na taki dumping – jakoś muszą na rynku zaistnieć.
Łyżka dziegciu w beczce miodu
Ale to też i tyle dobrego, bo w tej beczce miodu jest kilka łyżek dziegciu. Ponieważ ma być nowocześnie, jest nowocześnie, czyli wszystkim, dosłownie wszystkim, steruje się przez centralny ekran. Tyle tylko, że interfejs projektował chyba ktoś, kto nie wiedział, jak to się robi. Tak trudnej i nieintuicyjnej obsługi chyba jeszcze nie widziałem. Nie ma również fabrycznej nawigacji, co normalnie nie jest wielkim problemem. Podłączamy telefon i tyle. Ale nie w Beijingu. Bo ani Androida, ani CarPlaya też nie ma. Samochód wymaga połączenia przez jakąś chińską aplikację i już widzę chętnych do jej pobierania na telefon… Na szczęście działa Bluetooth, więc można dzwonić i słuchać muzyki. Dziwi też trochę brak automatycznie ściemnianego lusterka – niby nic wielkiego, ale przy takich aspiracjach warto postarać się także o pozorne drobiazgi.
Napęd
BAIC Beijing 5 napędzany jest silnikiem 1,5 litra turbo o mocy 177 KM i momencie obrotowym 305 Nm. Brzmi nieźle i tak też jeździ. Dynamiki nie brak, wydatnie pomaga w tym siedmiobiegowa skrzynia dwusprzęgłowa, która zachowuje się, jakby nie widziała normy WLTP. Pewnie nie widziała… Chińczycy twierdzą, że to ich własna konstrukcja, ale Beijingi wychodzą z fabryki, która jest joint venture z Hyundaiem. Podejrzewam, że silnik ma sporo wspólnego z poprzednią generacją jednostek Hyundaia. Nie ma w tym nic złego, przeciwnie. Tyle tylko, że o oszczędności paliwa nie da się mówić.
Zejście poniżej 10 litrów nie jest łatwym zadaniem, nawet w trybie Eco, w którym po prostu nie da się jeździć. Ba, nie ma nawet systemu start-stop, co rodzi także pytanie, jakim cudem oni zdobyli na to homologację. W najlepiej działającym trybie Smart udało się, przy bardzo delikatnej jeździe, raz zejść do 7,5 litra, ale na odcinku, na którym da się jechać bardzo płynnie, a szybko nie można. Przyznam jednak, że był to spory wysiłek. Zresztą w normalnym ruchu miejskim te 10 litrów bardzo szybko na wyświetlacz wróciło.
O to obniżenie zużycia Chińczycy po prostu muszą się postarać, jeśli chcą na europejskim rynku pozostać. Dziesięć lat temu nie narzekałbym, że dość duże auto tyle pali, ale dzisiaj już mogę. Tym bardziej, że tej wielkości samochody europejskie czy japońskie mają choćby miękkie hybrydy i spalają połowę tego…
Zawieszenie
Szybkiego dopracowania domaga się też zawieszenie. Teoretycznie jest komfortowe, ale co z tego, że jest miękko, skoro wszelkie nierówności poprzeczne przenoszone są dokładnie na plecy kierowcy i pasażerów. Nawet opony o wysokim profilu nie tłumią drobniejszych nierówności. Sama konstrukcja nie jest zła, ale zestrojono ją albo pod lżejszy samochód, albo po prostu nie przetestowano na gorszych nawierzchniach. Tutaj też europejska, ale i azjatycka konkurencja radzi sobie znacznie lepiej.
Czy warto…?
Czy zatem Beijing poradzi sobie na rynku? Na razie zainteresowanie nie jest duże, ale to naturalne – Europejczycy do nieznanych nowości podchodzą raczej nieufnie. Największą zaletą jest cena – nieznana jest jednak jeszcze wartość rezydualna, a może ona nie być wysoka. Natomiast Chińczycy uczą się błyskawicznie, i jeśli będą słuchać – po wprowadzeniu poprawek Beijing będzie mógł sporo namieszać.
Tekst: Bartosz Ławski, zdjęcia: Paweł Bielak
Jeśli podoba Ci się Overdrive i to co robimy, to będzie nam miło jeśli będziesz nas wspierać za pośrednictwem PATRONITE. Poza naszą wdzięcznością uzyskasz dostęp do dodatkowych materiałów i atrakcji.