MotoryzacjaNajważniejszeTesty

Willa Hadriana czy park rozrywki? SsangYong Tivoli – test

Kiedy kilkanaście lat temu koreańska marka SsangYong wchodziła na polski rynek, do znanych raczej nie należała. Większość potencjalnych klientów słyszała tę nazwę po raz pierwszy, a i znający się na rzeczy nie wiedzieli zbyt wiele. Sam gdzieś czytałem, że w latach pięćdziesiątych zaczęła od montażu pojazdów dla wojska, i to właściwie było tyle.

SsangYong Tivoli

Ówczesny importer na dzień dobry stwierdził, że jest to „koreańska marka premium”, co wtedy mogło budzić jedynie uśmiech. Samochody wyglądały dziwnie, nosiły sztuczne nazwy jak Actyon czy Kyron i generalnie nie budziły entuzjazmu wykonaniem. W tym całym ferworze mało kto zwracał uwagę na to, że wyposażone były w układy napędowe Mercedesa i jeździły całkiem przyzwoicie. Zalegały te koreańskie auta premium w salonach, w końcu importer skapitulował i z Polski się wycofał. Sama marka zresztą też prawie upadła, uratowała ją sprzedaż hinduskiemu koncernowi Mahindra. Ale w Polsce dalej szło jak krew z nosa, kolejni importerzy rezygnowali, dealerzy uciekali.

SsangYong Tivoli
Nowy importer

Ostatnio jednak odnowiono gamę modelową i niedawno SsangYong powrócił także na polski rynek. Z zupełnie nowym importerem, oczywiście. Marka jednak nie przywiązuje do rynku europejskiego zbyt dużej wagi. Większość jej sprzedaży to Azja czy Australia, Ameryka i Europa nie są głównym celem.

Tivoli – miejski crossover

Ofertę marki SsangYong otwiera teraz miejski crossover Tivoli. Brzmi, przynajmniej dla europejskiego klienta, znacznie lepiej niż Actyon… Kojarzy się dowolnie – z włoskim kurortem w okolicach Rzymu, znanym z zabytków takich jak willa cesarza Hadriana, z paryskimi ogrodami o tej samej nazwie, bądź też z kopenhaskim parkiem rozrywki. Tivoli w wykonaniu SsangYonga też całkiem dobrze wygląda, idealnie wpisuje się w obecną modę na samochody niewielkie, ale nieco wyższe i masywniejsze od zwykłych kompaktów.

Szczerze mówiąc, gdyby ktoś podstawił mi Tivoli pozbawione znaczków SsangYong, podejrzewałbym, że to jakieś Suzuki albo inna Toyota. Po prostu wygląda jak większość miejskich crossoverów. Wyraźnie zaakcentowane błotniki, małe szyby i potężne tylne słupki. I tak, jak w większości tego typu aut, widoczność do tyłu nie jest najlepsza. Projektanci  wyraźnie się tym nie przejmują, wiedząc, że wystarczy zamontować kamerę cofania. Jednak SsangYong Tivoli jest naprawdę ładnym samochodem. Ma też kilka stylistycznych smaczków – chromowana listewka pod oknami pociągnięta jest przez całą szerokość maski, nie ma klasycznego grilla, co optycznie samochód poszerza. Przy okazji, nie ma też rozdziawionej miny, jakby chciał połknąć wszystko, co stanie mu na drodze. A ogromne grille wielu SUV-ów tak właśnie wyglądają. Do tego ładne, osiemnastocalowe felgi. Przy SsangYongach poprzedniej generacji wygląda jak pojazd z kosmosu.

Tivoli po liftingu

W motoryzacji jednak czas biegnie szybko i SsangYong Tivoli zdążył się doczekać liftingu. Z zewnątrz zmiany są praktycznie niezauważalne (choć mogliby wysilić się nieco bardziej i zafundować całkowicie LEDowe światła). Główne zmiany wprowadzono we wnętrzu i są to naprawdę zmiany na lepsze. Mamy więc zupełnie nowy ekran centralny, łatwy w obsłudze i czytelny. Kamera cofania daje doskonałej jakości obraz. Panel sterowania klimatyzacją to normalne pokrętła z wyświetlaną w środku temperaturą. Trochę może za dużo jest „piano black”, ale to kwestia gustu.

Niestety, wieloma funkcjami i ustawieniami nadal steruje się z poziomu przycisków na kierownicy. Dodatkowo menu tych ustawień znajduje się na małym ekraniku pośrodku zestawu wskaźników. Przydatnym gadżetem jest natomiast wskaźnik kąta skrętu kół, pozwalający po zaparkowaniu powrócić do pozycji neutralnej. Same materiały użyte do wykończenia kabiny nie porażają wyglądem. Jest to morze plastiku, ale – przypominam, że SsangYong zrezygnował z ambicji bycia „premium” i „prestige”. Co nie zmienia faktu, że fotele mogłyby być wygodniejsze, a przede wszystkim – mieć regulację podparcia lędźwiowego. Nie zachwyciła mnie też kierownica, dość duża i cienka. Jest wprawdzie obszyta warstewką skóry, ale śliskiej i średnio przyjemnej w dotyku.

SsangYong Tivoli

Za to w kabinie jest dość przestronnie, tak z przodu, jak i z tyłu. Zupełnie też nie ma się poczucia, że samochód jest niewielki – tylko 4,2 metra długości. A widać to – niestety – po bagażniku. Jak na miejski samochód przystało, zmieszczą się w nim zakupy, no dobrze, te większe też. Trochę pomaga możliwość pogłębienia przez ustawiane półeczki, ale wielkością nie powala.

Napęd

Tivoli napędza nowa jednostka benzynowa, półtoralitrowe turbo o mocy 163 koni. W porównaniu ze starym, wolnossącym 1,6 z modelu przedliftowego to po prostu kosmiczna zmiana. Przyspiesza chętnie, także z niższych obrotów, w trybie Sport pozwalając nawet na jazdę bardzo dynamiczną. Co prawda skrzynia – dość już leciwy sześciobiegowy automat Aisina – do najszybszych nie należy, ale nie szarpie i zmienia przełożenia całkiem płynnie. W ruchu miejskim zupełnie to wystarcza. Niestety, SsangYong nie dorobił się jeszcze układu miękkiej hybrydy, dlatego system Start-Stop trzeba natychmiast po uruchomieniu wyłączyć. Kręci on rozrusznikiem głośno i długo… Czy to przekłada się na wzrost zużycia paliwa, trudno powiedzieć, Tivoli w mieście i tak nie należy do oszczędnych. Okolice dziewięciu litrów na sto kilometrów to dla niego norma. Mimo to jest to już bardziej park rozrywki niż willa Hadriana na kołach. Można też zastanowić się nad wersją  4WD. W końcu to crossover.

Zawieszenie

Żadnych zastrzeżeń natomiast nie mam do pracy zawieszenia. Jest dość sztywno zestrojone, trochę komfortu odbierają też niskoprofilowe opony. Samochód jednak prowadzi się pewnie i nawet w dość szybko przejeżdżanych zakrętach nie buja się i nie ucieka przodem. Tu naprawdę odrobiono lekcje na piątkę. No niech będzie, na czwórkę z plusem, bo całość jest jednak nieco zbyt „drewniana”, ale to już klasyczne czepialstwo.

Widoczny postęp

W ogóle zresztą Koreańczyków można tylko pochwalić – ich samochody są już absolutnie porównywalne z japońskimi, a zajęło im to dużo mniej czasu, niż niegdysiejszym okupantom. Właśnie – nie można zapominać o tym, że w ciągu kilkudziesięciu lat, za życia zaledwie dwóch pokoleń, kraj zniszczony dwiema kolejnymi wojnami uczynili potęgą gospodarczą. A gdyby ludzie, którzy znaleźli się na północ od 38 równoleżnika, też mogli żyć i pracować jak ich południowi bracia, cała Korea byłaby równie dobrze rozwinięta. Bo przecież na północy mieszkają tacy sami Koreańczycy, równie ambitni i zdolni.

I tu pojawia się refleksja ogólniejszej natury. Korea Południowa miała swoje perturbacje, postawiła jednak na demokrację, wolny rynek – i proszę, jak na tym wygrała. Autorytarny skansen na północy to wyrzut sumienia całego cywilizowanego świata, ale i przestroga – szanujmy nasze wartości, których podstawą jest swoboda gospodarcza i wolność przekonań. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy obudzimy się w kraju, w którym tylko Wielki Wódz i Ukochany Przywódca decydują o naszym losie.

Tekst: Bartosz Ławski, zdjęcia: Paweł Bielak

SsangYong Tivoli

Nasze pozostałe testy znajdziecie tutaj.


Jeśli podoba Ci się Overdrive i to co robimy, to możesz nas wspierać za pośrednictwem serwisu PATRONITE. Uzyskasz dostęp do dodatkowych materiałów i atrakcji. Dla wspierających fanów przewidujemy między innymi: dostęp do zamkniętej grupy na facebooku, własny blog na naszej stronie, gadżety, możliwość spotkania z naszą redakcją, uczestniczenie w testach. Zapraszamy zatem na nasz profil na PATRONITE.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *